sobota, 30 stycznia 2016

Syndrom dnia wolnego.

Każdy ma tak samo.

Znacie to? Od poniedziałku do piątku musicie się zrywać z łóżka o nieludzko wczesnej porze bo albo praca, albo dzieciaki zaprowadzić do przedszkola albo inne mniej lub bardziej ważne powody. W piątek wieczorem, jesteście padnięci ale pocieszająca i budująca jest myśl, że nareszcie nadszedł długo wyczekiwany weekend (dokładnie wyczekiwany od pięciu dni czyli od poniedziałkowego poranka albo niedzielnego wieczoru) i w końcu będzie można sobie dłużej pospać. I co? Jest sobota, a wy budzicie się o godzinie 6.37 i za cholerę nie możecie znowu zasnąć, a próby osiągnięcia tego kończą się bólem gałek ocznych i wygnieceniu boków od przekręcanie się z jednego na drugi. No i oczywiście jak już się przebudzicie to czujecie nieodpartą potrzebę pójścia do kibla (przy tej czynności oczy dostają wpierdol przy pierwszym kontakcie ze światłem tego dnia) oddać mocz a wracając uchylicie okno albo przykręcicie kaloryfer. Te czynności was jeszcze bardziej rozbudzą.

Podobno wstawanie lewą nogą z lóżka przynosi pecha. A co jeżeli zaczynamy dzień od przekleństwa? Często po przebudzeniu w dzień wolny gdy spojrzę na zegarek,  potrafi wymsknąć mi się siarczyste „nosz kurwa”. Po czym następuje standardowy rytuał: łazienka, maska na oczy, stopery do uszu
i przekręcanie się z boku na bok w celu dalszego uskuteczniania snu (a przynajmniej takiej chęci).

Syndromem dnia wolnego rządzi jeszcze jedno prawo. Im bardziej miałem ciężki tydzień i czuję się wykończony to mogę być pewny, że gdy w końcu nadejdzie długo wyczekiwany dzień wolny nie pośpię sobie błogo do 9 czy 10. Co to, to nie. Przebudzę się z samego rana i będę się zastanawiał czym tak nagrzeszyłem, że zostałem w tak okrutny sposób (jakim jest wstanie z kurami) skarcony.
Oczywiście istnieje coś takiego jak drzemka w ciągu dnia. Potrafi ona być zbawienna. Jednak drzemki mają to do siebie, że jak się nie rozsądnie z nich korzysta potrafią zaszkodzić. Pisząc „rozsądne korzystanie z drzemki” mam na myśli jej czas. Najlepsze drzemki to takie trwające max. 30 minut.
Z drzemek trwających dłużej trudno jest się wybudzić przez to mogą się wydłużyć nawet do 2-3 godzin. Po takim czasie drzemania, nie dość że najlepsza część dnia już za nami to czujemy się jeszcze bardziej zmęczeni i zamuleni niż za nim zaczęliśmy drzemkę uskuteczniać.

Mało jest sytuacji, które potrafią mnie poważnie rozzłościć, a syndrom dnia wolnego do takich sytuacji z pewnością należy. Bogu dzięki jest to złość chwilowa i gdy ponarzekam na czym świat stoi i jakie to życie jest nie fair uczucie złości mija i rozpoczynam swój dzień.
 Pisząc tego posta, nadal leże w łóżku i o dalszym spaniu mogę już zapomnieć. Jednak, tak sobie myślę, iż jeżeli budzenie się o nieludzkiej porze w dzień wolny miało by zawsze skutkować powstaniem nowego posta, to chyba bym poszedł na taki układ.
RK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz