wtorek, 9 lutego 2016

Das Tagebuch. (I)


Ferie czyli wolne od szkoły. Dzieciaki mogą sobie dłużej pospać. Godzina 6.30 ja w kuchni zajęty jestem przygotowywaniem herbaty, aby się trochę rozgrzać w ten paskudny, wietrzny, deszczowy dzień. Coś usłyszałem. Zastygam w bezruchu i nasłuchuje z wielką nadzieją, iż tylko się przesłyszałem.
Ale nie. Teraz słyszę wyraźnie piętro wyżej tupot małych stóp. Opuściłem głowę w geście lekkiego załamania. Teraz tupot dobiega ze schodów,
a następnie z korytarza. Drzwi otwierają się z dźwiękiem lekkiego skrzypienia. I już wchodzi do kuchni zaspany brzdąc z maskotką (niewiarygodne że dzisiaj tylko z jedną!) w ręku i mówi milutkie „Guten Morgen”. Patrze się na dzieciaka, który nie do końca jeszcze wybudzony przeciera zaspane oczy
i myślę sobie jak to jest, że podczas normalnego tygodnia nie jest w stanie zwlec się z łóżka przed 8 aby pójść do zerówki, ale za to w weekendy lub dni wolne od szkoły wyskakuje z wyra o tak nieludzkich godzinach. Klękam przed nim, zrównują swoją głowę z jego, mówię dzień dobry i pytam się, dlaczego tak rano wstał i mówię że już przed południem będzie zmęczony i kapryśny. Odpowiada mi uśmiechem  (szyderczym? uprzejmym? złośliwym?)
i z rozbiegu rzuca się na kanapę chwyta pierwszy lepszy komiks z brzegu i zaczyna czytać. Przepraszam, oglądać obrazki bo czytać jeszcze nie umie. Ja już wiem, że zostało mi niewiele czasu, w którym mogę coś zrobić bez dzieciaka uczepionego u nogi albo wiszącego na szyi. Po skończonym „czytaniu” była pierwsza próba wciągnięcia mnie do zabawy. Polegała ona na kręceniu się w około mnie niby to sobie coś śpiewając niby skacząc z płytki na płytkę, ale ja przejrzałem jego grę i wiedziałem, iż nawet niewielkie okazanie zainteresowania jego poczynaniami będzie skutkowało tym, iż chcąc nie chcąc
a dokładniej mogąc lub nie mogąc będę musiał się z nim bawić. Zastosowałem taktykę obronną i nie zwracałem na szkraba uwagi. Podziałało. Poszedł się bawić sam. Zyskałem kolejnych paręnaście minut na wykonanie obowiązków domowych. Kolejna próba polegała na wymuszeniu na mnie zlitowania. Przyszedł dzieciak smutny, bez energii rozłożył się na dywanie i oznajmij, że się nudzi. Oczywiście jak już się do mnie odezwał nie mogłem go zignorować, więc zaproponowałem, ażeby jakieś puzzle poukładał albo coś porysował. Usłyszałem że to jest nudne i że on się nudzi. Co  chcesz robić w takim razie? Zapytałem. „Nie wiem ale się nudzę”. Przegrałem tą potyczkę i wziąwszy go na ręce poszedłem do jego królestwa zabawy gdzie po krótkiej chwili została podjęta decyzja, iż domino to jest właśnie ta rzecz, która sprawi, iż nie będzie się nudził. Iż razem nie będziemy się nudzić (co najmniej przez 45 minut).
Swoją drogą cały czas się zastanawiam w jakiej części to nudzenie się jest prawdą, a w jakiej przebiegłym sposobem na wciągniecie mnie do wspólnej zabawy. No bo czy można się nudzić mając pokój przeznaczony tylko  wyłącznie do zabawy?

RK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz